Zawsze warto poznawać nowe miejsca, a tam nas jeszcze nie było…
Nowy rok szkolny 2017/2018 rozpoczął się niby tak samo jak zwykle, a jednak inaczej. Jesteśmy w siódmej klasie zamiast w pierwszej gimnazjum. Dostaliśmy tę samą klasopracownię pod opiekę, ale nową wychowawczynię, nowe przedmioty, nowe zadania. Już w pierwszym tygodniu pani Sowa zaproponowała nam wycieczkę. Wszyscy zgodziliśmy się na udział z radością, licząc na przedłużenie wakacji, choćby o jeden dzień.
Zaplanowaliśmy wyprawę na 13 września, na środę, bo na ten dzień mieliśmy wolny wstęp do zespołu pałacowego w Kurozwękach. Świetna nazwa miejscowości, prawda?! Miejsce to znajduje się w województwie świętokrzyskim. Nasz wyjazd uzależniony był od warunków pogodowych w sposób szczególny, ponieważ większość dnia mieliśmy spędzić na świeżym powietrzu. Tymczasem padało i padało przez kilka dni, a my patrzyliśmy za okno z niepokojem. Pani nas uspokajała, twierdząc, że aura dopisze, że wycieczka się uda, a my mamy zabrać tylko gumowce i dobry humor.
Pojechaliśmy do Kurozwęk liczną grupą składającą się z uczniów klasy VII a, VII b i V b. Wyruszyliśmy tam pod opieką pań – E. Sokół, M. Morys oraz D. Sowy. Okazało się, że pogoda dopisała, choć rano było trochę zimno. Po drodze obserwowaliśmy dość ubogi region naszego kraju. Było to widać po: zabudowaniach gospodarczych, nieobrabianych polach, nie-równościach drogowychi nieciekawej architekturze mijanych miasteczek. Natomiast zachwyciły nas nazwy różnych miejscowości – Kwasów, Sroczków, Wojnów, Grzybów, Rzędów, Koniemłoty, Oględów, Pieczonogi i wreszcie same Kurozwęki w gminie Stasz ów.
Gdy przeszliśmy bramę pałacową, zauważyliśmy trochę zaniedbany park rozciągający się po obu stronach alejki wjazdowej, mocno zniszczone domostwa przypominające dawne czworaki, remontowaną interesującą oficynę. Później był most nad niewielkim potokiem i kamienista droga prosto do pałacu, który odznaczał się na tle zieleni swoimi jasnymi barwami – ścianami o kolorze dojrzałej brzoskwini z białymi wykończeniami. Przed budynkiem powiewały różnokolorowe flagi.
Po dokonaniu prezentacji oraz opłat podzielono nas na dwie grupy. Jedna z panią Moniką i przewodniczką udała się na „Safari Bizon”, druga z pozostałymi paniami oraz przewodniczką podjęła zwiedzanie pałacu wraz z lochami. Historia tego miejsca sięga aż 1246 roku zatem jest niezwykle ciekawa i bogata w fakty, legendy a także ciekawostki. Tam też usłyszeliśmy wyjaśnienie nazwy miejscowości. Zachwyciły nas: dziedziniec pałacowy, piękne krużganki, sale balowe, królewska jadalnia, pomieszczenia muzealne z licznymi pamiątkami po dawnych właścicielach oraz zgromadzone obrazy Józefa Czapskiego. Zaś lochy nas trochę przeraziły, gdyż jak na lochy przystało były tam: szczury, diabeł, więzień, Popiela zjadały myszy, a i mrocznych korytarzy nie zabrakło, po których buszował sobie najprawdziwszy nietoperz.
Jeszcze nie zdążyliśmy się otrząsnąć po pierwszych wrażeniach, a już wspinaliśmy się do wozu na wzór pojazdu z „Dzikiego Zachodu”. To z niego oglądaliśmy życie codzienne ogromnego stada bizonów amerykańskich, podzielonych na trzy mniejsze grupy zwierząt w różnym wieku. Wysłuchaliśmy interesującej historii o samych bizonach, a także o ich pojawieniu się w tym miejscu.
Później wszyscy spotkaliśmy się w jadalni królewskiej, gdzie zjedliśmy smaczny obiad. Potem kupowaliśmy pamiątki, bawiliśmy się na placu zabaw, dzieliliśmy się wrażeniami. Dzień był piękny, słoneczny. Wreszcie nadszedł czas na gwóźdź programu – kukurydziany labirynt, wycięty na kształt Kościuszki na koniu. Zmieniliśmy obuwie na gumowe, wzięliśmy w ręce mapy i małymi zespołami wyruszyliśmy w nieznane. Należało przejść 20 punktów, aby osiągnąć cel. Każdy punkt był oznaczony tabliczką z pytaniem dotyczącym życia i działalności Tadeusza Kościuszki. W kukurydzy było dużo błota, dużo śmiechu, dużo niespodzianek, dużo nawoływania i dużo przyjemności. Spędziliśmy tam dwie pełne godziny, w ogóle nie tracąc orientacji.
Następnie zjedliśmy przywieziony ze sobą podwieczorek i poszliśmy pooglądać pasące się zwierzęta w mini zoo, zwracając uwagę na niezwykły przypadek małego bizonka, którym opiekowała się zwykła polska krowa nazwana Małgorzatą.
Nie chciało się nam stamtąd wracać, ale czas gonił nieubłagalnie. Wycieczkę uznajemy za wyjątkowo udaną. Po dwugodzinnej podróży znów stanęliśmy na parkingu szkolnym, skąd zabrali nas rodzice do domów. I tak skończyły się wakacje, tym razem na dobre.
Uczniowie klasy VII a z wychowawczynią